black

black

czwartek, 24 marca 2016

CR XIV - opowiadanie o laniu

 

 Casino Royal



Rozdział XIV





Następny dzień nie przyniósł Alice dużej poprawy. Dalej miała gorączkę i dalej czuła się jak wrak człowieka, ale przynajmniej kiedy przyszedł Adelardo, powiedziała do niego dwa słowa. Jedno brzmiało „Cześć”, a drugie „Dziękuję”, ponieważ chłopak przyniósł jej jedzenie, coś z jajkami jak odgadła po zapachu. Miała rację, gdyż w papierowej torbie znajdował się omlet z grillowanym mięsem, papryką, pieczarkami i serem szwajcarskim, co niestety nie zachęciło jej do jedzenia. Nawet słysząc ”jedz póki ciepłe” nie poczuła choćby zalążka apetytu, czego Adelardo nie zauważył i zaczął rozpakowywać w kuchni pozostałe zakupy. Alice nie mogła uwierzyć, gdy zobaczyła na stole trzeci karton soku, a potem kiść winogron tak dorodnych, że można by z nich było wycisnąć kolejny karton soku.

Stała tak pół przytomna, w długim szlafroku i zastanawiała się, jak powiedzieć komuś kto się tak stara, że przesadza, gdy ni stąd ni z owąd Adelardo zapragnął być jeszcze bardziej pomocny – Spojrzał na kosz ze śmieciami i nim Alice zdążyła cokolwiek powiedzieć, chwycił za worek. Rozległ się hałas a pękaty worek zamienił się w powiewający lekkością strzęp. 

               – Kurwa… – jęknął zdruzgotany Adelardo, podnosząc lekko nogę by nie ubrudzić buta.

Alice, mimo początkowych oporów, by nie zawstydzić chłopaka, w końcu wybuchła śmiechem. 

               – Jak w kreskówce – skomentowała i zdziwiła się, gdy ból gardła nie okazał się przy tym aż tak dokuczliwy.

Adelardo, ze skrzywioną miną, zrobił krok w tył. Widać było, że ta kupka śmieci naruszyła jego mniemanie o sobie bardziej, niż gdyby dostał pięścią w twarz. 

               – Nie przejmuj się – powiedziała Alice, dostrzegając podenerwowanie na jego twarzy – Zaraz posprzątam.

               – Nie, ja to zrobię – odparł nieco mrukliwie, ale już po chwili uśmiechnął się do niej. 

Alice nie umiała ocenić, czy ten uśmiech był szczery, czy tylko grzeczny, ale na pewno towarzyszyło mu tak przyjazne spojrzenie, że odpuściła temat.

Chwilę później Adelardo zajął się sprzątaniem, zaś Alice znalazła sobie zajęcie przy rozlokowywaniu zakupów, choć klęczący w jej pobliżu chłopak wprawiał ją w nie małe zakłopotanie. 

W ciszy przerywanej brzdękami i szelestami rzeczy, które niegdyś ustawiano na półkach, a teraz wpychano do worka na odpadki, Alice rozmyślała nad miejscem dla soków, gdy nagle tknęła ją pewna myśl… Adelardo nigdy nie zostawał u niej tak długo. Mogła to wykorzystać i zadać mu kilka pytań, póki jeszcze miał powód, by u niej być. Może dowie się czegoś o człowieku, któremu powierzyła całe swoje serce, a o którym nie wiedziała nic a nic. Zaczęła od razu, ostrożnie realizując swój plan.

               – Tak się zastanawiałam… – zapytała leniwie, niby bez zainteresowania – Jak długo znasz Tony’ego?

               – Rok – odparł lekko mrużąc oczy, jakby teraz starał się to dokładnie zliczyć.

               – A poznaliście się tu, w kasynie Royal? – dopytała, czytając teraz z pozorną uwagą skład soku na opakowaniu.

               – Nie.

Minęło kilka długich sekund, a Alice nie usłyszała nic więcej. Zaczęła się gorączkowo zastanawiać, jakie pytanie zadać następne, by nawiązać do poprzedniego i jednocześnie nie zdradzić się ze swą ciekawością. W końcu takowe znalazła i spytała:

               – Czy…

               – To było w klubie Jimmiego Fontani  – przemówił nagle Adelardo, jakby ta chwila ciszy nigdy nie miała miejsca – Pracowałem z jego bratem, na rogu Szóstej i West Edison. Wieczorem zjechały się wszystkie grube ryby, na pokera, jak co piątek zresztą. Był pan Vittorino, syn „Małego Cosado”…  – zaczął wyliczać, patrząc na Alice w taki sposób, jakby się spodziewał, że ich świetnie zna, a było wręcz przeciwnie  – … no i oczywiście był też Nino, chłopak od Dona Zanettiego. Ten gość działał wszystkim na nerwy, ciągle coś gadał i pił na umór, robiąc burdy o byle co. Tym razem schlał się jeszcze przed drugim rozdaniem i zaczął podskakiwać do Tony’ego, za co dostał w mordę, jak zwykły szmaciarz. Później Nino poleciał z płaczem do swojego szefa i zrobiła się z tego niezła kaszana – podsumował trochę z uśmiechem i trochę z powagą.

Alice skupiła się na tym drugim odczuciu.

               – Tony miał przez niego kłopoty? – zapytała poważnym głosem.

               – I tak i nie. Don Zanetti jest rozsądnym człowiek, ale Nino miał zostać jego prawą ręką, więc nie mógł pozwolić, by taka zniewaga pozostała bez odpowiedzi. 

               – I co się wydarzyło? – zapytała z przejęciem Alice.

               – Z początku nic. Don Zanetti nie miał prawa ruszyć Tony’ego.

               – Ale potem… Próbował? – starała się zgadnąć.

               – Nie. To mnie wziął na celownik.

               – Ciebie? Przecież nie miałeś z tym nic wspólnego.

Adelardo wstał, tym samym zaskakując Alice, że zdążył już posprzątać. Ona nie schowała do szafki nawet jednego soku, ale nie myślała o tym, chcąc jak najszybciej wrócić do rozmowy:

               – Nie rozumiem – powiedziała ze zmarszczonym czołem – Za co chcieliby cię skrzywdzić? Przecież nic nikomu nie zrobiłeś…

Adelardo uśmiechnął się ponuro. Opuścił lekko głowę.

               – Gdy Tony dał już wycisk Nino, rozkazał swoim ludziom zamknąć go w komórce, gdzie trzymaliśmy rzeczy do sprzątania – powiedział, zamyślając się na moment – Ale to ja go tam wrzuciłem – wyjawił – Chciałem się popisać przed Tony’m... Nino przeleżał całą noc wśród mopów i wiader i wierz mi: leżąca tam mokra szmata, której nikt nie chciał ruszyć od tygodnia, była najmniejszym smrodem w tym pomieszczeniu… A Nino, mimo że był nawalony i mocno obity, jakoś zdołał mnie zapamiętać i chciał się zemścić, by odzyskać chociaż część godności. Don Zanetti się z tym zgadzał. Nie miałem wyboru. Nikt ważny nie stał za moimi plecami, a jak kogoś pytałem, to nie chciał się za mną wstawić, dlatego zaryzykowałem i poprosiłem Tony’ego o pomoc, choć wszyscy moi kumple mi to odradzali.

               – Dlaczego?

               – Bo stwierdzili, że sam ściągnąłem na siebie kłopoty, wrzucając tam Nino, a Tony prędzej palnie mi w łeb, niż nadstawi za mnie karku.  

Alice zszokowała jego opowieść. Przez chwilę milczała, pozwalając swojemu oddechowi się uspokoić, przez co zyskała wyraźnie niższy ton głosu. 

               – A on ci pomógł, prawda? – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

               – Nie znałem go – w głosie chłopaka nagle zabrzmiała cała pula emocji – Zawsze traktowałem go, jak kolejnego ważniaka, któremu trzeba się przypodobać, a on… Uratował mi życie – zrobił pauzę na głębszy wdech – Powiedział Donowi Zanettiemu, że od teraz jestem jego człowiekiem i jeśli coś mi się stanie, to potraktuje to jak atak na siebie. Don strasznie się tym wkurzył, próbował na różne sposoby przekonać Tony’ego do zmiany zdania, ale przegrał. Musiał odpuścić. 

Kończąc, Adelardo skierował wzrok na Alice, ale chyba nie starał się z niej nic wyczytać, ani nic jej przekazać, gdyż w oczach miał wyraz całkowitej bierności, tak jak osoba, której umysł pogrążył się w mglistej przeszłości. 

Alice i tak odwróciła głowę. Nie chciała dopuścić, by zobaczył w jej oczach niekontrolowany wybuch błysku, który mógł mu zdradzić, że poruszyła ją ta historia. 

               – To dlatego powiedział, że Tony jednocześnie miał i nie miał kłopotów. Wziął problemy Adelarda na siebie i walczył z nimi, jakby były jego własnymi – pomyślała.

Po chwili udało jej się wziąć w garść i ukryć swe uczucia, lecz te, które nosiła w sercu, zacisnęły się na nim jeszcze mocniej. 

               – A co się stało z Nino? – zapytała. 

               – Niedługo po tym wsiadł nawalony za kółko i zaliczył czołówkę z jakimś prawnikiem z Bostonu. Stracił wolność, całą kasę, rodzinę… 

               – Nie żałuję go – pomyślała hardo, nieświadomie krzyżując ręce na piersiach. 

Nagle odwróciła się do Adelarda, przypominając sobie, że pominęła cały wątek, który był dla niej szczególnie istotny: 

               – To czekaj, ty pracowałeś u Jimmiego, a Tony przychodził tam grać w karty?

               – Nie no, kluby należą do całej rodziny Fontani, ale zarządza nimi najstarszy z braci, czyli Jimmi. Mój akurat był kierowany przez jego brata, Emilia Fontani, ale to tylko dlatego, że pokłócił się on z drugim bratem, najmłodszym Cristianem, o to czy jego córka Angela…

Alice zaczęła się już gubić w tym rodzinnym sporze, więc wyłączyła słuch cierpliwie czekając, aż Adelardo skończy jej wymieniać wszystkich zwaśnionych członków rodziny Fontani. Chwilę to trwało, być może dlatego że Adelardo uznał, iż przekazuje bardzo ważne informacje, co do kogo należy, a do czego ktoś tylko uzurpuje sobie prawo. Gdy skończył, zapytała raz jeszcze:

               – Ale Tony przyszedł wtedy zagrać w karty, tak? 

               – Nie, przyszedł sprawdzić kasę. Zwiększał wpływy klubu, bo przez ostatnie miesiące, interes zaliczał dno. 

Alice zdębiała. 

               – I udało mu się? – spytała spokojnie, choć do ust cisnęła jej się setka innych pytań, które pewnie wystraszyłyby Adelarda, więc się powstrzymała przed ich zadawaniem.

               – Zawsze mu się udaje – odparł ze śmiechem Adelardo – Czy dają mu hotel w Nowym Yorku, czy klub w Miami, zawsze robi z tego żyłę złota.

Alice uśmiechnęła się, delikatnie, by nie okazać wielkiej radości, która wprost rozsadzała ją od środka. Właśnie otrzymała na tacy pełne rozwiązanie jej zagadki, czym zajmował się Tony. Wychodziło na to, że był kimś w rodzaju managera, który pojawiał się, gdy trzeba było uratować plajtujący biznes. Taka praca pewnie wymagała niesamowitej wiedzy, sprytu, wyobraźni  i pewności siebie, nie mówiąc już o stalowych nerwach, a gdy o tym pomyślała, poczuła niesamowitą dumę.

               – Mój Tony… Bałam się, że jest zwykłym gangsterem, a on ratuje ludzi przed bankructwem. Szkoda tylko, że dla mafii… pomyślała, na ułamek sekundy pochmurniejąc.

Zaraz jednak odezwała się w niej dalsza dociekliwość i kiedy Adelardo chciał już wyjść, zaprosiła go na filiżankę kawy. Najpierw odmówił, ale słysząc że to w ramach podziękowań za pomoc, musiał się zgodzić.

W kuchni, przy kawie, Alice starała się go podpytać najdelikatniej jak umiała, co jeszcze wie o pracy Tony’ego, lecz z jego odpowiedzi wywnioskowała jedynie tyle, że… nie wiedział nic. Tony może i nazwał go oficjalnie swoim człowiekiem, ale od swoich spraw trzymał z daleka. Ją zresztą też. Była ciekawa, jaki interes ratował tym razem i choć z początku pomyślała o swoim kasynie, to później odrzuciła tą myśl. Każdego wieczoru gościło mnóstwo osób, więc nie mogło być mowy o żadnym bankructwie. Przynajmniej tak uważała. 

Adelardo w końcu się pożegnał i wyszedł, a Alice która nie dała rady wypić więcej niż kilka łyków kawy, bo zrobiła ją tylko i wyłącznie na potrzeby swoich pytań, teraz poczuła się senna. Udała się więc do swojej sypialni, gdzie kładąc się na łóżko, sięgnęła po telefon. Zaczęła przeglądać stare wiadomości od Tony’ego, poczynając od tych ulubionych, w których na przykład pisał, że śniła mu się w nocy, a skończyła na tych z dzisiejszego poranka, gdzie informował, że jego sprawy nie mają się najlepiej, ale niedługo to się zmieni. Zastanawiała się, z jakimi problemami zmagał się Tony, gdzie przebywał i co mogłaby zrobić, aby choć trochę uchylił jej drzwi do swego świata… Nie poznała odpowiedzi  na żadne z tych pytań. Usnęła z telefonem w ręku, nie czując jak sen skracał jej dzień - godzina po godzinie -, aż nastał wczesny wieczór.

Kiedy się przebudziła, była cała spocona, miała dreszcze i dokuczał jej potworny ból głowy. Pora nasiliła objawy choroby, która za nic nie chciała ustąpić. W takim stanie musiała zrobić sobie herbatę, przyjąć Adelarda, pożegnać go i zjeść kanapkę, której ubyło tylko pół z talerza. Potem przemyła się, usiadła pod kocem na kanapie i włączyła telewizor, chcąc spędzić czas przy czymś, co mogło odwrócić jej uwagę od złego samopoczucia.

Niestety, na wiele się to nie zdało. Czuła coraz większe zmęczenie i ból, który zniechęcał ją do poruszenia nawet małym paluszkiem. Jednak kiedy rozległ się krótki, znajomy dźwięk telefonu, Alice zapomniała o swoich dolegliwościach. 

               – Tony! – pomyślała.

Ruszyła ręką, - a nawet całym ramieniem -, by sięgnąć po komórkę, leżącą na stoliku. Odczytała smsa:

Jak się czujesz?

W porządku – odpisała – Nie mogę zasnąć, chyba wyspałam się w ciągu dnia.

Masz jeszcze gorączkę? 

Tak – wystukała i chcąc przekazać to, co było dla niej najważniejsze, dodała – Tęsknię za Tobą, wiesz? 

Bardzo?

Alice zaśmiała się i odpisała:

Bardzo.

Może przyjadę wcześniej. 

               – Tak! – pomyślała.

Nagle z ciała Alice zniknęło całe osłabienie. Ból ucichł, a dreszcze przestały znakować jej skórę. Wyglądało na to, że jej życzenie miało szansę się spełnić i to uwolniło siłę, której nikt – nawet doświadczający jej – nie mógł zrozumieć, ani nazwać. Ona jednak nie potrzebowała nazwy… Po prostu była, była tu…

...

1 komentarz:

  1. Alice nadal kojarzy mi się jak taka pusta blondynka, co zachwyca się byle kim. Ona wzdycha do Tonego właściwie bez powodu i obraca nawet jego wady w zalety, jakby ktoś na nią jakiś urok rzucił. Nie wierzę też w uzdrawiającą moc miłości, jak ktoś jest chory tak, że ledwie żyje, to nawet po smsie od ukochanej osoby nie poczuje się lepiej, co najwyżej będzie mu przyjemniej, uśmiechnie się, ale choróbsko pozostanie. Zastanawiam się czemu ta idiotka jeszcze do lekarza nie poszła i po antybiotyk.

    OdpowiedzUsuń