Casino Royal
Rozdział I
Dźwięk obijających się
o siebie szklanek został zagłuszony przez śmiech niewielkiej grupy ludzi.
Siedzieli przy stoliku i bawiąc się w najlepsze, nawet nie zauważyli drobnej
postaci, która zbierała puste szklanki i kładła je na tacę. Właśnie takich
klientów lubiła Alice. Nie przeszkadzali jej, ani nie zaczepiali, jakby po
przyniesieniu drinków przestawała dla nich istnieć.
Zerknęła na koleżankę, która
kilka stolików dalej podawała napoje. Jak zwykle na jej twarzy jawił się spięty
uśmiech, a postawą ciała wyrażała, że nie czuje się pewnie ani dzisiaj, ani w
ogóle. Pracowała tu dłużej od Alice, a mimo to nie umiała się odnaleźć w
restauracji kasyna, które na co dzień przyciągało tłumy ludzi. Często mawiała,
że ma pecha do klientów i trafia na samych wrednych, ale Alice podejrzewała, że
tak naprawdę Dorothy po prostu nie miała charakteru do tej pracy i dlatego
obsługa stolików sprawiała jej tyle trudności.
Właśnie wracała z pustą
tacą, gdy przywołał ją do siebie mężczyzna w ciemnych włosach, siedzący w
strefie dla VIP-ów. Jego gniewna mina i natychmiastowe skulenie się Dorothy
podpowiedziało Alice, że koleżanka musiała trafić na bardzo niezadowolonego
klienta. Miała rację, bo po krótkiej wymianie zdań mężczyzna nagle oddał
szklankę i to tak, że Dorothy o mało nie upuściła tacy.
– Ci klienci robią się coraz
bardziej chamscy…– stwierdziła
gniewnie w myślach Alice.
Gdy obie zeszły z sali
i stanęły przy barze, Alice zagadnęła koleżankę:
– Czego chciał od ciebie ten facet w garniturze?
– Zamówił Armaniak „X”, a dostał „Y”...
Alice zaśmiała się w duchu, bo wiedziała, co oznaczały te symbole. Były to skrócone nazwy francuskiej wódki, które różniły się od siebie tylko tym, że ta pierwsza leżakowała w beczce powyżej 15 lat, a ta druga do 10 lat.
– I wyczuł to? – zadrwiła, w międzyczasie poprawiając swoje długie, kasztanowe włosy.
Dorothy przytaknęła głową.
Wzięła świeżą szklankę i zaczęła do niej nalewać wybranego alkoholu. Nie szło jej to za dobrze, bo z nerwów drżała jej ręka, przez co szyjka butelki, co chwilę postukiwała o szklankę.
Alice zaśmiała się w duchu, bo wiedziała, co oznaczały te symbole. Były to skrócone nazwy francuskiej wódki, które różniły się od siebie tylko tym, że ta pierwsza leżakowała w beczce powyżej 15 lat, a ta druga do 10 lat.
– I wyczuł to? – zadrwiła, w międzyczasie poprawiając swoje długie, kasztanowe włosy.
Dorothy przytaknęła głową.
Wzięła świeżą szklankę i zaczęła do niej nalewać wybranego alkoholu. Nie szło jej to za dobrze, bo z nerwów drżała jej ręka, przez co szyjka butelki, co chwilę postukiwała o szklankę.
– Chcesz, żebym mu to zaniosła? – zapytała Alice – Mogę mu przy okazji oblać te papiery, nad którymi tak
siedzi – zaproponowała, by żartem rozładować
atmosferę.
W przeciwieństwie do Dorothy,
umiała sobie radzić z nieprzyjemnymi klientami, chociaż to właśnie przez tą
zdolność musiała tak często zmieniać pracę, bo nie wielu szefów potrafiło
zaakceptować jej pojęcie o asertywności.
– Nie, dzięki – odpowiedziała, wreszcie się trochę rozpogadzając – Poradzę sobie.
Wzięła szklankę na tacę
i szybkim krokiem wkroczyła na salę. Alice obserwowała ją. Minęła pierwszy rząd
stolików, potem drugi, wysokie kolumny zdobiące pomieszczenie, pas najbardziej
popularnych automatów do gier i po chwili dotarła do strefy dla VIP-ów. Była to
wydzielona przestrzeń, urządzona w odcieniach czerwieni, czerni i złota, na której znalazły się stoły do gry w ruletkę, pokera,
bakarata i blackjacka dla wyjątkowo
majętnych graczy, zaś pod ścianą, wzdłuż niej, znajdowało się kilka dużych, czarnych
loż ze stolikami. Każda z nich posiadała własną bordową kotarę, dzięki której
mogła się odgrodzić od reszty świata, ale jak na razie, wszystkie były
odsłonięte, więc Dorothy bez problemów trafiła do swojego klienta, albo raczej
prawie bez problemów, bo po drodze się potknęła… Mogło to być spowodowane albo
jej rosnącym zdenerwowaniem, albo nikłym oświetleniem, które dodawało tej
części sali intymnej atmosfery.
Nie zdążyła się jeszcze
dobrze zbliżyć, gdy mężczyzna powiedział do niej coś, co natychmiast zatrzymało
ją w miejscu. Alice odruchowo zrobiła krok do przodu, jakby to miało jakoś pomóc
koleżance, lecz niestety… Niedługo po tym, Dorothy wróciła z płaczem.
Alice już czekała na
nią przy barze.
– Boże, Dorothy… Co on ci zrobił? – spytała zaszokowana, ale nie otrzymała
żadnej odpowiedzi, bo koleżanka wyminęła ją, by skryć się na zapleczu.
W pierwszej chwili,
Alice poczuła się kompletnie bezradna i tylko podążyła zmartwionym wzrokiem za
koleżanką, ale potem… zrodziła się w niej wściekłość, która szybko urosła w
siłę.
Ruszyła na salę, wprost
do mężczyzny, który był sprawcą łez Dorothy.
Przystanęła przed nim
na odległość dwóch kroków.
– Co jest z panem nie tak?! – zaatakowała – Dlaczego doprowadził pan moją
koleżankę do płaczu?
Mężczyzna nawet nie
odwrócił wzroku od czytanego dokumentu.
– Mówisz o grubej? – zapytał, jakby jej pretensje były mu tak obojętne, jak
deszcz w sąsiednim stanie.
Alice ściągnęła
gniewnie brwi. Fakt, że Dorothy nie należała do najszczuplejszych i gdy stawały
obok siebie to mogły uchodzić za uczestniczki programu „Supersize vs
superskinny”, ale to nie dawało nikomu prawa, by tak się o niej wyrażać.
Podeszła do stolika,
przy którym siedział mężczyzna i z hukiem oparła dłonie na blacie.
– Ta „Gruba”… – syknęła – …ma na imię Dorothy i nie zasługuje na to, by
obrażał ją taki palant, jak pan!
Zaraz wyprostowała się
i chciała odejść, gdy poczuła na nadgarstku silnie zaciśniętą dłoń. Mężczyzna wstał.
– Palant? – powtórzył z gniewem.
– Tak! Palant!! – wykrzyczała mu prosto w nos, jednocześnie wyszarpując
rękę.
Ku własnemu zdziwieniu,
jej ręka pozostała w uścisku mężczyzny, który teraz wpatrywał się w nią z
jakimś mrocznym zamyśleniem na twarzy.
– Jak ci na imię? – zapytał.
Sytuacja całkiem
wymknęła się Alice spod kontroli… Już nie czuła się tak pewnie siebie, a w zasadzie to zaczęła się już bać.
– Julie… – odpowiedziała, niepewnie przełykając to kłamstwo.
Mężczyzna przyjrzał się
jej uważnie, a potem wysunął wolno rękę, by odgarnąć Alice włosy, które przysłaniały
plakietkę z jej imieniem.
To wtedy dostrzegła, że
uroda tego mężczyzny mogła powalić na kolana każdą kobietę i to nawet ją, choć
nie wariowała na punkcie umięśnionych samców alfa. Był wysoki, opalony, a jego
ciemne oczy kontrastowały z perłowym uśmiechem, którym właśnie ją obdarzył i w
sumie to speszył, bo był jak ciche upomnienie, że nakrył ją na kłamstwie.
– Alice… – wymówił na głos jej imię.
Jej oddech
przyśpieszył, chciał się wyrwać i eksplodować równocześnie, gdy nagle mężczyzna
poluzował swój uścisk, co Alice wykorzystała i wyszarpnęła się, błyskawicznie odsuwając się od nieznajomego. Cała ta sytuacja tak mocno wytrąciła ją z równowagi, że już prawie miała mu powiedzieć - nie, wykrzyczeć - co myśli o tym, że złapał ją za rękę, ale w ostatnim momencie się powstrzymała i po prostu odeszła, w gniewie zabierając ze sobą swoje ostatnie słowo. Miała szczęście, bo mężczyzna nie wydawał się zainteresowany zatrzymaniem jej i stał tak z rękami w kieszeniach obserwując, jak oddala się od niego.
Gdy była już bezpieczna za barem, odetchnęła ciężko w myślach:
Gdy była już bezpieczna za barem, odetchnęła ciężko w myślach:
– Chryste… Co za palant...! Niech tylko spróbuje złożyć na mnie skargę... Wygarnę mu wszystko i nie będę przebierać w słowach! – zagroziła mu w myślach.
Tylko, że gdy już pomyślała o perspektywie złożenia przez niego skargi, nagle przestało to być dla niej takie proste… Zaczęła ponuro przypuszczać, jak dalej potoczą się sprawy, ale… Przecież już nie raz wyleciała z pracy za pyskowanie, czy za kłótnie z klientem. Zawsze szybko znajdowała nowe zatrudnienie, więc miała nadzieję, że jeśli dostanie wymówienie, to szczęście uśmiechnie się do niej także i tym razem i znajdzie nową pracę, nim właściciel mieszkania przyjdzie po czynsz.
Sięgnęła po jedną z leżących na ladzie tac, gdy za jej plecami niespodziewanie wyrosła Nicole, dziewczyna nieco starsza od niej, o cienkich blond włosach sięgających do ramion i o mocno amerykańskiej urodzie.
Też była tu kelnerką i prawdopodobnie musiała stać gdzieś niedaleko niej, gdy
rozmawiała z tym VIP-em, bo niemalże na nią naskoczyła:
– Ty wiesz kto to był???
– Nie – odparła obojętnie Alice.
– Szef.
– Szef? – powtórzyła niedowierzająco i gdy spojrzała na salę, owy mężczyzna przeszedł jej
środkiem – Przecież szefem jest pan Jankies? – odparła takim tonem, jakby podejrzewała, że Nicole próbuje ją nabrać.
– Tylko na papierze – wyjaśniła
bardzo poważnym tonem – Ten facet,
którego właśnie nazwałaś "palantem", to Anthony Costello; szef wszystkich kasyn na
wschodnim wybrzeżu, od Miami aż po Portland.
Alice wychyliła się,
żeby jeszcze raz przyjrzeć się nieznajomemu. Dopiero teraz zrozumiała, że facet,
o którym mówiła Nicole, nie był byle kim. Właśnie witała się z nim grupa
mężczyzn, od których już z daleka czuć było zapach pieniędzy, władzy i prochu. Jak
w filmie kryminalnym, część z nich usiadła przy stoliku, zaś reszta stanęła w
pobliżu, pilnując otoczenia.
– Nie, nie wierzę… – z
załamaniem potarła czoło – Już z bardziej
niebezpiecznym człowiekiem nie mogłam zadrzeć?
...
Czekam na następną część :)
OdpowiedzUsuń:-) Już niebawem, niebawem ;-)
UsuńZaczyna się ciekawie czekam na kolejne rozdziały..Lalpaula
OdpowiedzUsuńZaczyna się ciekawie czekam na kolejne rozdziały..Lalpaula
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam, bo postanowiłam zacząć przygodę z twoim blogiem, jako że lubię kontrowersyjne tematy, a ten bez wątpienia do takich należy.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że trochę ubolewam nad tym, że nie umiejscowiłaś akcji na polskiej ziemi, bo coraz więcej autorów polskich blogów tak robi, no ale nie będę się czepiała, bo i po co? Osadziłaś gdzie chciałaś, a ja muszę to zaakceptować jeśli chcę przeczytać, mogę jedynie rzucić swoje trzy grosze.
Alice rozumiem, bo stanęła w obronie koleżanki i w dużej mierze miała rację, choć nie musiała kłamać. Mogła się od razu przyznać jak ma na imię i powiedzieć co myśli o traktowaniu ludzi z góry, bo zapewne myśli to samo co ja.
Anthony... cóż, typek nie przypadł mi do gustu, bo jest gburowaty i bezczelny. Nie toleruję naśmiewania się z nikogo kto jest gruby, chudy, nosi okulary, czy ma niemodne ubrania, a on nazywa pracownicę Grubą. Jak dla mnie facet przegina i to jak nie szanuje innych, świadczy tylko o niskim poczuciu własnej wartości, dlatego chcąc poczuć się lepszym, silniejszym rzuca na prawo i lewo grubymi. Ja wiem, że on jest bogaty i powinien mieć w nosie jakąś tam Dorothy, ale być może głęboko w nim zakorzeniony jest mały chłopiec, który jeszcze sobie nie umie poradzić z paroma sprawami, zwłaszcza sam ze sobą i stąd ten jego gburowaty stosunek do innych.
Pozdrawiam:
http://takamilosc.blogspot.com/
Doceniam Twój komentarz i cieszę się, że tak dużo napisałaś tu i przy innych postach :) To prawda, niektóre zachowania Tony'ego są gburowate, bezczelne i niejednokrotnie służą do demonstracji jego władzy, siły i pozycji. Ale jest gangsterem, a gangsterzy nie są miłymi, łagodnymi ludźmi z wysokim poziomem empatii (z tego co wiem :p). Zdobywają szacunek strachem, a władzę siłą. Tony należy do tego świata i musi reprezentować choć częściowo te cechy, które posiadają ludzie z jego środowiska.
Usuń48 yrs old Librarian Randall Kleinfeld, hailing from Whistler enjoys watching movies like "Out of Towners, The" and Fashion. Took a trip to Cidade Velha and drives a Ferrari 330 P3. zerknij na strone internetowa
OdpowiedzUsuń