black

black

poniedziałek, 22 grudnia 2014

CR IV - opowiadanie o laniu


 Casino Royal



Rozdział IV

 




Pomieszczenie, do którego trafiła, było dużym pokojem, gdzie ilość mebli i ich przeznaczenie sugerowało, że pełnił rolę zarówno eleganckiego salonu, jak i prywatnego gabinetu. Pod ścianą, na lewo od wejścia, stało duże, ciemne biurko, w pobliżu którego ustawiono szafki i regały o przeróżnych rozmiarach, zaś po drugiej stronie, prawie że na środku, znajdowały się dwie długie, czarne sofy połączone w literę „L” oraz szklany stolik. Był tak pusty i czysty, że Alice nie dojrzała na nim nawet jednego pyłku kurzu.

Początkowo sama nie wiedziała, czy usiąść na jednej z sof i biernie czekać na to, co przygotował dla niej los, czy może spróbować uciec i ocalić życie. Drzwi były zamknięte – to sprawdziła od razu, gdy tylko wepchnięto ją do pokoju – , ale okna, choć pootwierane, też nie dawały żadnych szans na ucieczkę. Nie przy tej wysokości i przymusie wykazania się zdolnościami wspinaczkowymi.

Ostatecznie, Alice usiadła na jednej z sof. Czekała tak i w napięciu wpatrywała się w podłużną klamkę w drzwiach, gdy nagle zdała sobie sprawę, że siedzi w kompletnej ciszy. Powinna była słyszeć maszyny z dołu, ale nie, nie słyszała ich. Niczego nie słyszała, poza biciem własnego serca i wówczas dopadła ją myśl, że jeśli nie słyszy tak głośnych maszyn, to krzyków, czy wystrzałów z broni też by nie usłyszała. Ten fakt przeraził ją i to potwornie. 

Zgrzytnięcie zamka w drzwiach, przerwało jej rozmyślania. Do pokoju wszedł Anthony Costello, a Alice, widząc go, natychmiast się poderwała. 

               –  Panie Costello, ja… – rozpoczęła drżącym głosem.

               –  Usiądź, Alice – poprosił, tym samym jej przerywając.


Jego spokój ani trochę nie udzielił się Alice. Wciąż go niepewnie obserwowała, a gdy zamknął drzwi, w jej oczach pojawiły się łzy, mimo iż walczyła z nimi ze wszystkich sił. Usiadła. 

               –  Powiedz mi… – zaczął, przechadzając się wolno po pokoju z rękoma w kieszeniach – …jak to jest, że jestem tu zaledwie od paru godzin, a ty podpadłaś mi już dwa razy?

To pytanie nie zabrzmiało w jego ustach groźnie, choć równie dobrze mogło się tylko takie wydawać, więc Alice skuliła się, nie odpowiadając na nie.

Costello przechylił głowę, jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć i po chwili ciszy, zbliżył się o następne parę kroków.

               –  Ładnie sobie załatwiłaś kolano – powiedział i tym razem Alice usłyszała w jego głosie jakiś rodzaj niezadowolenia, zmieszany z troską.

Spojrzała na niego zlękniona, a potem na swoje nogi i faktycznie… skóra na prawym kolanie była zdarta i brudna od zakrzepłej krwi, a ona nawet tego nie czuła. Dopiero po chwili przypomniała sobie, skąd wzięła się ta rana:

               –  Cegły… Otarłam się o nie, gdy wpadłam na okno… 

Dźwięk zamykanej gdzieś w oddali szafki, wytrącił ją z myśli. Anthony Costello stał teraz kilka metrów od niej i trzymał w rękach białe, plastikowe pudełko. Gdy się zbliżył, otwierając je po drodze, Alice dojrzała, że w środku znajdowały się kompresy, plastry oraz inne artykuły wyposażające apteczkę. 

Całkowicie zdezorientowana,  tylko go obserwowała. 

Usiadł naprzeciwko niej, na szklanym stoliku i otwierając jedno z papierowych opakowań, wyjął kompres nasączony płynem o intensywnym zapachu. 

               –  Mogę? – zapytał, kierując wzrok na jej kolano.

Nawet nie drgnęła. Wciąż nie rozumiała niczego, co tu się działo.

Costello złożył kompres w małą kostkę i gdy wyciągnął dłoń do Alice, ta nieufnie wycofała się w głąb sofy.

               –  Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.

               –  Gdzie Adam? – zapytała cicho.

Zadanie tego pytania kosztowało ją wiele odwagi, ale zdobyła się na nią.

               –  Siedzi w samochodzie – odparł krótko.

Taka odpowiedź nie uspokoiła Alice i kiedy ponownie spróbował dotknąć jej rany, zrobiła unik.

Costello zabrał cierpliwie rękę i oparł ją na kolanie. 

               –  Możesz wyjrzeć przez okno, jeśli mi nie wierzysz – zaproponował. 

Alice posłuchała go od razu i wstała, by na własne oczy się przekonać, czy mówił prawdę. Spojrzała przez okno, na miejski pejzaż zatopiony w czerni nocy, a po chwili dostrzegła zaparkowany między budynkami samochód, w którym paliła się wewnętrzna lampka.

               –  Jest! Naprawdę siedzi w aucie – ucieszyła się w duchu, zwłaszcza, że Adam nie tylko wyglądał na żywego, ale i na zdrowego. 

Nawet pocierał burzę blond loków na samym czubku głowy, jak to miał w zwyczaju, gdy nad czymś intensywnie myślał.

Alice odwróciła się do Anthony’ego Costello i choć czuła, że powinna teraz coś powiedzieć, to jakoś nic nie chciało jej przyjść do głowy. Costello zagadnął pierwszy:

               –  Myślałaś, że kazałem go rozstrzelać? 

Zmieszana mina Alice zdradziła wszystko. 

               –  Oglądasz za dużo filmów, Alice – podsumował z uśmiechem.

Atmosfera rozluźniła się. Alice wzięła głębszy wdech i w końcu spojrzała na Anthony’ego Costello przychylniejszym okiem, ale… tylko na chwilę.

               –  Dlaczego on siedzi w aucie? – zapytała podejrzliwie.

               –  Nie może już tu pracować. Chyba to rozumiesz? – wytłumaczył spokojnie.

Tak, rozumiała i dlatego spuściła głowę, by po chwili ciszy zapytać niepewnie:

               –  A ja…?

               –  Ty?   powtórzył, zaraz lekko się uśmiechając   Usiądziesz tutaj i wreszcie dasz mi opatrzyć swoją ranę.

Alice uśmiechnęła się i speszona zagryzła wargę, bo powiedział to tak wymownym tonem, iż zrozumiała, że mimo całej cierpliwości, jaką w sobie posiadał, to tego czekania miał już dość.

Bez dalszych protestów, usiadła na swoim starym miejscu i pozwoliła, by Costello zajął się jej zdartym kolanem. Delikatnie przetarł warstwę zaschniętej krwi, która pod spodem jeszcze dobrze nie zakrzepła, a kiedy zmieniał stronę kompresu, zapytał:

               –  Ten chłopak… To twój kolega?

Alice czuła się już na tyle swobodnie, że bez problemu podjęła rozmowę:

               –  Tak. Adam jest jedną z niewielu osób, które mi tutaj pomagają.

               –  Dziś chyba tylko pomógł ci się wpakować w kłopoty   zażartował.

               –  To nie było tak, panie Costello… – próbowała wyjaśnić.

               –  Tony…  – Costello zerknął na nią z uśmiechem – Mów mi Tony, Alice.

Gdy ona otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, on obdarował ją jeszcze jednym spojrzeniem, przez co jej policzki od razu ściął wyrazisty róż. Nie spodziewała się usłyszeć takiej propozycji, a już na pewno nie dzisiaj, nie w takich okolicznościach i nie od mężczyzny, który był tu szefem i wydawał się znacznie starszy od niej. 

Po chwili, poczuła na nodze stanowczy, jednopunktowy nacisk i gdy spojrzała w dół, miała już na kolanie plaster. Był niemalże o odcieniu jej skóry i gdy tak na niego patrzyła, to uświadomiła sobie, że po raz ostatni miała w tym miejscu plaster, gdy jako mała dziewczynka uczyła się jeździć na rowerze.

Tony wstał i niespodziewanie usiadł obok niej, po lewej stronie.

               –  Więc? Jak to było? – zapytał, powracając do trudnego tematu. 

Nagle opowiedzenie tego, jak się tutaj znalazła, sprawiło jej ogromną trudność, bo nie dość, że Tony siedział tak blisko, że czuła zapach jego zniewalającej wody kolońskiej, to jeszcze musiała opisać głupią sytuację, mądrymi słowami – bardzo mądrymi, jeśli nie chciała, by to było ich ostatnie spotkanie… 

               – Pod oknem stały skrzynie… – zaczęła zdanie, jak narrator jakieś powieści, po czym urwała, szybko opuszczając głowę. 

Nie, to było zbyt żenujące, żeby mogła dokończyć. Tony chyba to wyczuł, bo sam poprowadził resztę rozmowy: 

               – A ty na nie weszłaś?

               – Tak…

               – Sama? 

               – Z Adamem… przyznała zawstydzona.

               – To był jego pomysł?

               – Nie…

               – Twój? – zapytał z niemałym zdziwieniem.

               – Nie! – zaprzeczyła prawie krzycząc, bo przestraszyła się, że Tony może naprawdę pomyśleć, iż to był jej pomysł, a tego za nic nie chciała.

               – Więc jednak Adama?

Teraz Alice zastygła z otwartą buzią, bo pojęła, że jeśli odpowiedziałaby twierdząco, to byłoby to tak, jakby zrzuciła całą winę na Adama, a przecież ona też chciała zajrzeć do tego magazynu.

               – Po co tam w ogóle weszłaś? zadał kolejne pytanie.

Alice spojrzała na niego, jak gdyby przyszło  jej odpowiedzieć na najtrudniejsze pytanie na świecie. W sumie, to dla niej takie było, bo… co właściwie miała mu odpowiedzieć? Że chciała zobaczyć kilogramy pieniędzy? Że zwiodła ją możliwość obejrzenia zakazanego miejsca? Jakiej odpowiedzi by nie wybrała, każda wydawała się jej zła, dlatego odpowiedziała bardzo ogólnikowo:

               – Nie wiem. Chyba po prostu… Byłam ciekawa.

Tony roześmiał się:

               – Tak. Musiałaś być bardzo ciekawa, skoro nawet ten strój cię nie zatrzymał.

Alice również odpowiedziała śmiechem. Zdawała sobie sprawę, że obcasy i krótka spódniczka średnio nadawały się do wspinaczki, chociaż może to był mit, bo już kiedyś się jej zdarzyło pokonać w podobnym stroju płot - i to z sukcesem.

Kiedy skończyła się śmiać, spojrzała na Tony’ego. Obserwował ją z uśmiechem i mimo iż był ciepły, to w jego oczach wciąż można było odnaleźć ślad szefa, przy którym raczej nie należało zapominać, że coś się miało na sumieniu.

               – Ja…  – powiedziała, nieśmiało zaczesując włosy za uszy    Przepraszam.

Tony pokiwał głową, jakby przyjął to słowo, ale nie do końca.

               – Chciałam tylko zobaczyć, co działo się w środku – dodała pospiesznie  – Te maszyny tak hałasowały…

Tony, aż zmrużył oczy, słysząc to tłumaczenie, po czym westchnął  i zapytał z cięższym uśmiechem:

               – Wiesz, że za tą twoją nadmierną ciekawość mógłbym przełożyć cię przez kolano i sprać?

Alice uśmiechnęła się z zakłopotaniem, bo jego słowa odebrała jako śmiały żart. Niemniej jednak, nawet jeśli Tony żartował, to i tak poczuła się na tyle zawstydzona, że aby to ukryć, odpowiedziała zobojętniałym tonem: 

               – Nie mógłbyś, bo bym się nie dała.

               – Nie? – zapytał, władczo rozkładając ramiona na oparciu sofy.

               – Nie – powtórzyła pewna siebie.

Wówczas Tony rozejrzał się spokojnie po pokoju, kiwając głową, a po chwili, zgarnął ją jednym ruchem ramienia, wprost na swoje kolana.

               – I co teraz? – spytał poważniejszym głosem.

Alice znieruchomiała. Naprawdę przełożył ją przez swoje kolana i to wcale jej nie rozbawiło. Spróbowała się podnieść, lecz silna dłoń Tony’ego zatrzymała ją w miejscu. 

               – Puść mnie – zażądała cicho.

Tony milczał. Nie zabrał ręki.

Ponownie spróbowała się podnieść, tym razem bardziej zdecydowanie i znów została zatrzymana. 

               – Tony, puść mnie – powtórzyła głośniej.

Nic. Tony nie zareagował… 

Szybko dała rękę za siebie, by strącić jego dłoń, na co on przechwycił ją i już nie puścił…

Zrobiło się jej gorąco. Spróbowała się obronić drugą ręką, ale ta też została przez niego pochwycona i teraz, w uścisku jego dłoni, znalazły się obie jej ręce. Nie był to brutalny uścisk, raczej zdecydowany i pełen wyczucia.

Alice nie poddała się. Zaczęła się szarpać, machać nogami, gdy nagle Tony przyblokował jej uda nogą i już nie mogło być mowy o żadnym ruchu. 

Jeśli chciał jej udowodnić, że może z nią zrobić wszystko, to mu się udało. Alice czuła się kompletnie bezradna. 

               – To nie jest śmieszne…! – zawołała.

               – Bo to nie zabawa, Alice – odparł.

Jeszcze raz, Alice się szarpnęła. 

               – Puść mnie, albo będę krzyczeć! 

Usłyszała tylko, jak Tony wypuścił powietrze przez nos w geście śmiechu, a potem jego ręka z hukiem wylądowała na  jej pośladkach. Powtórzył tak drugi raz i trzeci, a Alice – wbrew swoim groźbą – ani razu nie krzyknęła. Nie mogła, bo myśl, że ktoś mógłby ich zobaczyć, albo usłyszeć, zawstydzała ją okropnie.

Nagle Tony ściągnął ją z kolan i posadził obok siebie. 

               – Czy teraz już wiesz, że mogę cię przełożyć przez kolano? – zapytał.

Alice spuściła głowę. Była w szoku. Miała w oczach łzy, które za nic nie chciały spaść i które też za nic nie chciały ustąpić. Czuła się, jakby odebrano jej z dziesięć lat, a miała tylko dwadzieścia.

Kiedy siedząc skulona, nie odpowiedziała, Tony delikatnie uniósł jej podbródek.

               – Lubię cię, Alice, naprawdę, ale jeśli jeszcze raz cię tu zobaczę… – zagroził – …to dostaniesz ode mnie prawdziwe lanie. 

Puścił ją i wstał. Alice nie śmiała nawet podążyć za nim wzrokiem, wciąż odtwarzając w głowie jego słowa.

Usłyszała, że drzwi od pokoju otworzyły się, a po chwili Tony kogoś zawołał. Wrócił do niej. Alice niepewnie poprawiła się na sofie, kiedy stanął tuż przed nią, ale Tony tylko postawił ją na nogi, jakby sama nie umiała tego zrobić i chwilę później do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Dość niski, przeciętny, w wieku do trzydziestu lat.

               – Enrico, odwieź ją do domu – rzucił w jego stronę Tony. 

Więcej już nie spojrzał na Alice.

Potulnie wyszła z nieznajomym, dając mu się odprowadzić wpierw na schody, a potem do drzwi.

Podczas tej wędrówki, myśli tłoczyły się i kotłowały w jej głowie. Nie rozumiała, jak to możliwe, że była taka ożywiona. Powinna się bać, czuć się poniżona i obrażona, ale nie, tak absolutnie nie było. Czuła się inaczej, tak dziwnie i obłędnie, czuła się… podniecona.


...


4 komentarze:

  1. Zedytowałam trochę rozdział 3, dodając krótki dialog między Alice a Dorothy, więc zapraszam do ponownego przeczytania ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejna część?

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne miło się to czyta i jest napięcie ..trochę zabraklo mi dialogow ale może to i dobrze bo rozbudza wyobraźnie..Lalpaula

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja się zastanawiam po tym rozdziale, czy Tonny nie okłamał Alice. Czy Adam tylko nie może już dłużej pracować u niego? Bo to w sumie jest dziwne, dlaczego nie może pracować? Przecież szybciej wygada co widział, gdy go szef zwolni, niż gdy pozwoli mu dalej pracować i dogadają się w sprawie dyskrecji. Mnie to się wydaje, że Tony go wywiózł do lasu i tam chłopak był zmuszony własny dół kopać.
    Ponieważ czytałam już przyszłe rozdziały, a teraz tylko nadrabiam komentarze, to się zastanawiam też czy Tony nie widzi sam jak sobie szkodzi. Lubił Alice, taką jaką była. Nieco butną, pyskatą, pełną refleksji i złośliwych, uszczypliwych powiedzonek, a potem sam ją tłamsi i ogranicza do roli kukiełki, którą on kieruje. Jeśli on lubi dominować, w sensie, tak się troszczy o kobietę, że aż bije by sama sobie nie zaszkodziła, to okay, ale chyba nie musi bić za wszystko, a ten to ją niedługo spierze za to, że ona śmie oddychać inaczej niż on by to widział.
    Z początku myślałam, że twój Tony będzie jak mój Bruno, bo i jeden i drugi przez zawód musi być twardy - tu gangster, a tam żołnierz. Jednak mojemu bohaterowi zależy na partnerkach, on wchodzi z nimi w relacje emocjonalne, kierują nim jakieś zasady, a Tony... wydaje się jakby mu nie zależało na Alice jako na kobiecie, z którą chce sypiać, pragnie jadać śniadania i się kochać, a jedynie jako na żywym obiekcie do bicia, by znaleźć w tym spełnienie seksualne, by go sięgnąć.

    Pozdrawiam:
    http://takamilosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń